środa, 7 stycznia 2009

Jak chronić program komputerowy? Czy proponowane rozwiązania autorsko-prawnej ochrony są właściwe? Analiza i ocena.

Jeszcze kilkadziesiąt lat temu problem jakim jest ochrona prawna programów z wiadomych wszystkim przyczyn nie istniał wcale. Dziś jednak w dobie cywilizacji Internetu uregulowanie tej kwestii wzbudza niemało kontrowersji, a także ból mej biednej, matematycznej głowy. Istnieje silne lobby, które na czele z Komisją Europejską usilnie zmierza do tego, by programy komputerowe potraktować jak wynalazki i objąć je ochroną patentową. Na całe szczęście w Polsce obowiązuje cały czas ustawa z dnia 4 lutego 1994 roku o prawie autorskim i prawach pokrewnych, na mocy której programy komputerowe są objęte taką samą ochroną jak utwory literackie, jest to więc ochrona prawnoautorska. Istnieje jeszcze trzecia koncepcja oparta na założeniu ochrony sui genesis. Orędownicy tejże opcji twierdzą, iż w zależności od postaci, funkcjonalności i charakteru programu należy objąć go ochroną prawem autorskim, bądź ochroną patentową. 

Co oznacza prawnoautorska ochrona programów komputerowych w praktyce?

Zasadniczo nie jest to dla mnie kwestia jasna i klarowna. Zaglądam więc do ustawy:

Art. 74. 1. Programy komputerowe podlegają ochronie jak utwory literackie, o ile przepisy niniejszego rozdziału nie stanowią inaczej.

Niestety nadal moje wątpliwości nie zostały rozwiane – sprawdzam więc, co prawnicy uważają za utwór:

Art. 1. 1. Przedmiotem prawa autorskiego jest każdy przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze, ustalony w jakiejkolwiek postaci, niezależnie od wartości, przeznaczenia i sposobu wyrażenia (utwór).

Oto ta chytrze przemycona utworu pośpieszyła mi matematykowi, a także programiście z pomocą. Rozumiem, że każdy napisany przeze mnie program to utwór. Nie może to być jednak od taki sobie zwykły kod – musi się odznaczać indywidualnością! Tu się zaczyna problem, gdyż nigdzie nie mogę znaleźć cóż pojmowane jest jako wyjątkowość programu. Przecież każdy programista, tak jak i pisarz ma swój własny styl, czyli np. zestaw charakterystycznych upodobań syntaktycznych. W wypadku dzieła literackiego najpewniej to wystarcza do objęcia go ochroną prawną, lecz czy moja miłość do istotnie pedantycznego i specyficznego formatowania kodu programu, a także indywidualna metodologia pisania wystarczy, by uznać go za utwór? Jeśli tak to co, jeśli po skompilowaniu program ten działa i wygląda dokładnie tak samo jak sto innych programów? Pewnie do ochrony w takim wypadku nie mam prawa. Może więc ocenie może podlegać tylko już ostateczny efekt mojej pracy, czyli program skończony i gotowy do użytku? Moje płonne nadzieje rozwiewa ustawa:

Art. 1. 3. Utwór jest przedmiotem prawa autorskiego od chwili ustalenia, chociażby miał postać nie ukończoną.  

Znaczy to, że mój program chroniony jest już od momentu poczęcia pierwszej linii kodu, aż do wydania jego finalnej postaci. Moje prostolinijne pojmowanie prawa prowadzi mnie do konkluzji, że mój program może być chroniony, chociaż w wersji ostatecznej nie wykazuje żadnej indywidualności.

Na całe szczęście jest jeszcze całe mnóstwo ludzi mądrzejszych ode mnie, którzy są w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy moje quasi-literackie dzieło jest chronione. Potencjalnie mogę więc czerpać korzyści z udostępniania mojego utworu i w razie wypadku, gdyby mój program został wykorzystany bez mojej zgody, są podstawy, bym mógł rościć prawo do należnych mi gratyfikacji.

O wiele lepiej czułbym się jednak, gdyby kwestia ochrony prawnoautorskiej programu została skutecznie rozbratana z literackością – być może miałbym wtedy jedną przyczynę bólu głowy mniej.

Dlaczego ochrona patentowa to absolutne zło?

Innym podejściem do kwestii ochrony prawnej programów jest patentowania tychże wytworów ludzkiego intelektu. Takie rozwiązanie przyjęło się w Stanach Zjednoczonych, a także widmo jego wprowadzenia unosi się nad nieszczęsną Unią Europejskie. Miejmy jednak nadzieję, że w tej batalii zwycięży zdrowy rozsądek i nie dojdzie niechybnej katastrofy.

Zacznę może od tego, że same traktowanie programu jak wynalazku jest dosyć wątpliwe, jeśli weźmie się pod uwagę definicję:

Wynalazek - nowe rozwiązanie techniczne, najczęściej poprzedzone przez pomysł. Według prawa patentowego wynalazek to, poddające się ścisłej definicji prawno-technicznej, unikalne rozwiązanie techniczne, dotychczas nie opatentowane.

Jakże można nazwać program rozwiązaniem technicznym, skoro jest on jedynie wytworem ludzkiego umysłu i nie urzeczywistnia się w postaci jakiejkolwiek maszyny, urządzenia czy też budowli?

Druga istotna kwestia to same procedury patentowe, które z konieczności muszą trwać. W dzisiejszym świecie postęp jest tak szybki, że w zasadzie program musi zostać wprowadzony na rynek już w momencie powstania. Czekanie na patent może się okazać dla małego producenta najprostszą drogą do nieuniknionego bankructwa. Przypuśćmy jednak, że niewielka firma wypuściła swój innowacyjny program zanim uzyskała nań patent. Wielka korporacja, która jest w stanie bardzo szybko wdrożyć podobny program, robi to i ostatecznie wypełnia rynkową niszę. Wykazanie, że to właśnie owe malutkie przedsiębiorstwo było pierwsze może okazać się niemożliwe, a biorąc pod uwagę, iż korporacje nie szczędzą na wyśmienitych prawników, szanse Dawida z Goliatem w sądowej walce tym razem są niewielkie.

Mało kto z nas wie, ale np. tak powszechne w całym Internecie linki to też opatentowany w Stanach pomysł. W świetle prawa każdy Amerykanin, który chce na swojej stronie wstawić hiperłącze winien za to zapłacić. Takich i podobnych absurdów mogłoby się niesamowicie namnożyć w wyniku wprowadzenia prawa patentowego dla programów komputerowych.

Ochrona sui genesis – czyli jak wprowadzić kompletne zamieszanie

Pomysłodawcy ustanowienia ochrony dualnej moim zdaniem mają niewielkie pojęcie na temat tego, co to właściwie jest program komputerowy oraz jak wygląda proces jego tworzenia. Gdyby mieli w tej materii odpowiednią wiedzę, potrafiliby wywnioskować, że niemożliwym jest rozgraniczenie, co tak naprawdę winno być patentowane, a co nie. Niemożliwość ta sprawia ogromne pole do popisu dla wszelakich spekulacji i niebezpiecznych nacisków korporacji, by ich programy podlegały patentowaniu, gdyż nie ma co ukrywać, że patent jest dla twórcy bardzo korzystny.

Podsumowanie

Jak widać, póki co nie ma doskonałej metody ochrony praw twórców programów komputerowych. Najmniejszym złem jest zastosowane w Polsce podejście prawnoautorskie, wymaga jednak ono sprecyzowania. Mam nadzieję, że prawnicy nie omieszkają zasięgnąć opinii specjalistów z branży IT, którzy z całą pewnością bardzo chętnie pomogą sformułować takie prawo, które będzie możliwie najkorzystniejsze zarówno dla twórców, jaki i odbiorców oprogramowania. Póki co pozostaje z niemałą trwogą oczekiwać na dalszy rozwój wydarzeń.

1 komentarz:

  1. no nie mogę... ReDi pisze notkę o tematyce - jak by nie było - prawniczej :D
    ale za to z sensem i logiką, rispekt :D

    OdpowiedzUsuń